The Screaming Citadel reklamowane było jako komiksowe wydarzenie roku Star Wars 2017. Cytadela grozy - bo taki tytuł przypadł polskiemu wydaniu - do komiksów z uniwersum Gwiezdnych Wojen miała wnieść powiew świeżości. Komiks najpewniej zapamiętamy, ale dlatego, że czuć w nim zapomnianą już przez fanów, stęchliznę lat 70.
Mimo wszystko, jeżeli wyłączycie "myślenie" to przy komiksie możecie bawić się na prawdę dobrze, gdyż historia - dosyć nietypowa - potrafi wciągnąć. Choć uważam, że nie w tym kierunku powinny zmierzać komiksowe Gwiezdne Wojny, a era absurdów umieszczanych w okresie Oryginalnej Trylogii dawno minąć, to cieszę się, że nie dostaliśmy kolejnej dennej przygody w stylu "Luke, Han i Leia zadają bolesny cios Darthowi Vaderowi i złowrogiemu Imperium Galaktycznemu, który może [akurat...] odmienić losy wojny".
Szkoda tylko, że komiks jest w dużej mierze tak kiepściutko narysowany. No mogło być lepiej -ale przecież w książkach na przykład w ogóle nie ma rysunków, dlatego dla osób z wyobraźnią, zachowanie efektu ciągłości nie powinno być problemem.
Na zakończenie jeszcze "dwa słowa" o kilku ostatnich kadrach. Twórcy ewidentnie sugerowali nam jakąś ewentualna kontynuację, jednak biorąc pod uwagę dosyć chłodne przyjęcie wśród fanów, na razie nie ma się co nastawiać. Chociaż, tak na prawdę, kto wie. Jeżeli ekipa w Marvelu wyciągnęła jakieś wnioski, być może uda się ten temat rozwinąć w jakiejś innej historii, może nawet stosunkowo bliższej Przebudzeniu Mocy.
Tym razem wyjątkowo daruje sobie ocenę liczbową. Nie mógłbym mu dać za dużo, ale też nie chcę tego komiksu oceniać negatywnie, biorąc pod uwagę to, że spędziłem z nim całkiem miłą godzinę.
To nietypowe porównanie oparłem o własne przeżycia związane z lekturą - absurdalność fabuły sprawiała wrażenie, że czytam kolejny tom "Klasycznych opowieści" od DeAgostini. Bo umówmy się - bohaterowie uwięzieni w zamku, którzy walczą z żywiącą się energią życiową królową wyrwanaą żywcem z kadrów anime, przy pomocy gadającego zielonego kryształu, to trochę dużo. Pamiętajmy o tym, że w Galaktyce w tym samym czasie trwa wojna Rebelii z Imperium, więc traktowanie takich zdarzeń na serio jest wręcz irracjonalne.
Dla uściślenia - komiks nie koliduje z kanonem, początkowo wydaje się ciekawy, a czyta się go dosyć przyjemnie. Do niego trzeba podejść jednak z pewnym dystansem - i tak będzie najlepiej.
Najważniejsze jednak, aby oprócz na głupotki fabularne, nie zwracać uwagi na rysunki, które w dużej mierze są po prostu tragicznie! Okładki, jak i pierwsze trzydzieści stron wykonane przez Marco Checchetto, jak zawsze przy tym twórcy, prezentują się rewelacyjnie, jednak dalej jest dużo gorzej.
Tym bardziej, że po dwa razy dostajemy diametralnie innych Andree Broccardo oraz Salvadora Laroccę - a co najgorsze, oboje nie potrafią rysować twarzy.
Mimo wszystko, jeżeli wyłączycie "myślenie" to przy komiksie możecie bawić się na prawdę dobrze, gdyż historia - dosyć nietypowa - potrafi wciągnąć. Choć uważam, że nie w tym kierunku powinny zmierzać komiksowe Gwiezdne Wojny, a era absurdów umieszczanych w okresie Oryginalnej Trylogii dawno minąć, to cieszę się, że nie dostaliśmy kolejnej dennej przygody w stylu "Luke, Han i Leia zadają bolesny cios Darthowi Vaderowi i złowrogiemu Imperium Galaktycznemu, który może [akurat...] odmienić losy wojny".
Szkoda tylko, że komiks jest w dużej mierze tak kiepściutko narysowany. No mogło być lepiej -ale przecież w książkach na przykład w ogóle nie ma rysunków, dlatego dla osób z wyobraźnią, zachowanie efektu ciągłości nie powinno być problemem.
Na zakończenie jeszcze "dwa słowa" o kilku ostatnich kadrach. Twórcy ewidentnie sugerowali nam jakąś ewentualna kontynuację, jednak biorąc pod uwagę dosyć chłodne przyjęcie wśród fanów, na razie nie ma się co nastawiać. Chociaż, tak na prawdę, kto wie. Jeżeli ekipa w Marvelu wyciągnęła jakieś wnioski, być może uda się ten temat rozwinąć w jakiejś innej historii, może nawet stosunkowo bliższej Przebudzeniu Mocy.
Tym razem wyjątkowo daruje sobie ocenę liczbową. Nie mógłbym mu dać za dużo, ale też nie chcę tego komiksu oceniać negatywnie, biorąc pod uwagę to, że spędziłem z nim całkiem miłą godzinę.