Lektor - dla wielu Polaków wciąż wyznacznik jakości kina, z drugiej strony wymierająca praktyka. Jaki ma to związek z odbiorem najnowszych Gwiezdnych Wojen?
"Typowy Janusz" powiedziałby pewnie, że jedyna dobra wersja obcojęzycznego filmu w polskim wydaniu to ta z lektorem. No cóż, musi być niestety zawiedziony, gdyż czasy się zmieniły, polscy dystrybutorzy mają więcej środków i możliwości. Bo nie oszukujmy się, koszty porządnego dubbingu, o którym za chwilę, znacznie przewyższają występującego w pojedynkę lektora, i choć może nie są to jakieś zawrotne sumy, to na filmy o niewielkim prawdopodobieństwie sukcesu trudno jest wyłożyć dodatkowe kilka(naście) tysięcy.
Może akurat w przypadku Gwiezdnych Wojen nie jest to trafne porównanie, to jednak od lat 80. znacząco zmieniła się mentalność polskiego społeczeństwa, niegdyś zakorzeniona w szarej komunistycznej rzeczywistości. Teraz nikogo nie dziwi, że nie wszyscy traktują kino jak zwykłą rozrywkę, że na film nie zawsze wystarczy iść tylko raz, że ludzie pragną różnorodności. Kolorów.
W pewnym sensie może to budzić niechęć starszy fanów do nowych gwiezdnowojennych filmów. Być może ich odbiór byłby zupełnie inny, gdyby pierwszy kontakt z nimi następował właśnie przez lektora, budzącego niekoniecznie uzasadnione sentymenty. Chociaż jednak trzeba powiedzieć, że lektor nie zawsze jest dobrą alternatywą dla dubbingu. Choć w "Ostatnim Jedi" głos czytającego pewnie dałby radę nadążać za spokojną akcją, to z ciekawości oglądając podczas listopadowego pokazu "Przebudzenie Mocy" na TVN, odniosłem wrażenie, że coś tu nie gra. Współczesne kino rozrywkowe wygląda zupełnie inaczej - jest o wiele bardziej dynamiczne.
Nie zapominajmy też, że w oryginale "Gwiezdne wojny" to nie jest opowieść czytana, a właśnie konkretny film z wieloma różnorodnymi głosami.
Obecnie jedną z najpopularniejszych form przekazu treści dialogowych jest dubbing. Tak się składa, że wszystkie z nowych filmów od Disneya po raz pierwszy widziałem właśnie z dubbingiem i muszę powiedzieć, że naprawdę wymiata! Niektóre teksty wypowiadane przez bohaterów w momentach w których w oryginale padają zwyczajne słowa są niesamowite. Chyba jednym z najciekawszych przykładów jest słynny oldskul rządzi, który wstawiono w miejsce jakiegoś standardowego there is.
Choć może dubbing nie jest może moją ulubioną opcją, to nie mam nic przeciwko niemu. Być może warto zapoznać się z oryginałem (w tej sytuacji lektor też odpada, drodzy fani) to świat filmu powinien być cały czas rozwijany. I zamiast jednego lektora - mamy kilkunastu, którzy nie zawsze oddają rolę oryginalnych odtwórców, czasami wręcz potrafią samym głosem stworzyć zupełnie oryginalną kreację.
Teoretycznie napisy to nie jest coś, o czym trzeba dużo pisać, jednak oglądałem ostatnio fragment Epizodu VI, właśnie z napisami. To co zobaczyłem było paskudne. Na ekranie tłumaczono co dziesiąte zdanie i osoba, która w ogóle nie radzi sobie z angielskim może poczuć się zagubiona. To, co zaprezentowano nie miało krzty logiki. Wydaje mi się, że może być to specyfika wydań DVD, jednak dziwi mnie, że taka sytuacja w ogóle miała miejsce.
Dlatego według mnie w domu, już nie podczas pierwszego seansu, film w miarę możliwości najlepiej oglądać po angielsku, wspomagając się dobrymi napisami. Jeżeli jesteśmy zainteresowani polską wersją - polecam dubbing. Lektora czasem fajnie usłyszeć, ale raczej tylko z sentymentu i ciekawości, gdyż nie oszukujmy się, jest on tylko dowodem na to, że nie zawsze w naszym kraju było tak, jak na zachodzie.
Każdy może samemu zdecydować, na co samemu ma ochotę, jednak powinniśmy szanować również wybór innych, gdyż mimo że na pokazach z dubbingiem przeważa młodsza widownia, to może ktoś akurat wybrał się na dziesiąty pokaz, zainteresowany nieco innym podejściem do tematu.
Z tego co kojarzę, nieco bardziej konserwatywny pogląd ma na tą sytuację Mateusz ze Star Wars Blog. Zapraszam Was serdecznie do zapoznania się również z jego opinią, która znajduje się tutaj.
"Typowy Janusz" powiedziałby pewnie, że jedyna dobra wersja obcojęzycznego filmu w polskim wydaniu to ta z lektorem. No cóż, musi być niestety zawiedziony, gdyż czasy się zmieniły, polscy dystrybutorzy mają więcej środków i możliwości. Bo nie oszukujmy się, koszty porządnego dubbingu, o którym za chwilę, znacznie przewyższają występującego w pojedynkę lektora, i choć może nie są to jakieś zawrotne sumy, to na filmy o niewielkim prawdopodobieństwie sukcesu trudno jest wyłożyć dodatkowe kilka(naście) tysięcy.
Może akurat w przypadku Gwiezdnych Wojen nie jest to trafne porównanie, to jednak od lat 80. znacząco zmieniła się mentalność polskiego społeczeństwa, niegdyś zakorzeniona w szarej komunistycznej rzeczywistości. Teraz nikogo nie dziwi, że nie wszyscy traktują kino jak zwykłą rozrywkę, że na film nie zawsze wystarczy iść tylko raz, że ludzie pragną różnorodności. Kolorów.
W pewnym sensie może to budzić niechęć starszy fanów do nowych gwiezdnowojennych filmów. Być może ich odbiór byłby zupełnie inny, gdyby pierwszy kontakt z nimi następował właśnie przez lektora, budzącego niekoniecznie uzasadnione sentymenty. Chociaż jednak trzeba powiedzieć, że lektor nie zawsze jest dobrą alternatywą dla dubbingu. Choć w "Ostatnim Jedi" głos czytającego pewnie dałby radę nadążać za spokojną akcją, to z ciekawości oglądając podczas listopadowego pokazu "Przebudzenie Mocy" na TVN, odniosłem wrażenie, że coś tu nie gra. Współczesne kino rozrywkowe wygląda zupełnie inaczej - jest o wiele bardziej dynamiczne.
Nie zapominajmy też, że w oryginale "Gwiezdne wojny" to nie jest opowieść czytana, a właśnie konkretny film z wieloma różnorodnymi głosami.
Obecnie jedną z najpopularniejszych form przekazu treści dialogowych jest dubbing. Tak się składa, że wszystkie z nowych filmów od Disneya po raz pierwszy widziałem właśnie z dubbingiem i muszę powiedzieć, że naprawdę wymiata! Niektóre teksty wypowiadane przez bohaterów w momentach w których w oryginale padają zwyczajne słowa są niesamowite. Chyba jednym z najciekawszych przykładów jest słynny oldskul rządzi, który wstawiono w miejsce jakiegoś standardowego there is.
Choć może dubbing nie jest może moją ulubioną opcją, to nie mam nic przeciwko niemu. Być może warto zapoznać się z oryginałem (w tej sytuacji lektor też odpada, drodzy fani) to świat filmu powinien być cały czas rozwijany. I zamiast jednego lektora - mamy kilkunastu, którzy nie zawsze oddają rolę oryginalnych odtwórców, czasami wręcz potrafią samym głosem stworzyć zupełnie oryginalną kreację.
Dlatego według mnie w domu, już nie podczas pierwszego seansu, film w miarę możliwości najlepiej oglądać po angielsku, wspomagając się dobrymi napisami. Jeżeli jesteśmy zainteresowani polską wersją - polecam dubbing. Lektora czasem fajnie usłyszeć, ale raczej tylko z sentymentu i ciekawości, gdyż nie oszukujmy się, jest on tylko dowodem na to, że nie zawsze w naszym kraju było tak, jak na zachodzie.
Każdy może samemu zdecydować, na co samemu ma ochotę, jednak powinniśmy szanować również wybór innych, gdyż mimo że na pokazach z dubbingiem przeważa młodsza widownia, to może ktoś akurat wybrał się na dziesiąty pokaz, zainteresowany nieco innym podejściem do tematu.
Z tego co kojarzę, nieco bardziej konserwatywny pogląd ma na tą sytuację Mateusz ze Star Wars Blog. Zapraszam Was serdecznie do zapoznania się również z jego opinią, która znajduje się tutaj.