Zostało już tylko pół roku! Ale tym razem nie chodzi o "Solo" czy jakąś książkową premierę, a rozpoczęcie zdjęć do kończącego sagę Epizodu IX!
Już nie mogę się doczekać śledzenia tych wszystkich wycieków i newsów z planu, a tym bardziej powrotu J.J.Abrasma, który ma szansę znów nadać Gwiezdnym Wojnom klimat, którego trochę brakowało w VIII.
Jak mogliście zauważyć, w poprzednich odcinkach niezbyt przychylnie podchodziłem do Przebudzenia Mocy, a przy tym wychwalałem innowacyjność Ostatniego Jedi. Nie miałem natomiast okazji wspomnieć, że popierałem decyzję Kathleen Kennedy, która w roli scenarzysty-reżysera zdecydowała się obsadzić Colina Trevorrowa. Podobał mi się pomysł uczynienia Trylogii Sequeli dziełem trzech twórców o bardzo różnym dorobku, stylu i popularności. Każdy z nich miał kontynuować dzieło swojego poprzednika, a jednocześnie dodać do niego wiele od siebie! Brzmiało super!
J.J.Abrams - reżyser Epizodu VII i IX |
Rian Johnson - reżyser Epizodu VIII |
Colin Trevorrow - były reżyser Epizodu IX |
Ale wspaniały pomysł szlag trafił. A dokładnij to w grudniu 2016 wraz ze śmiercią Carrie Fisher umarł scenariusz Trevorrowa, w którym księżniczka Leia odgrywała istotną rolę - podobną do tej Hana Solo z The Force Awakens oraz Luke'a Skywalkera z The Last Jedi.
We wrześniu tego roku Colin wyleciał bez huku z Lucasfilmu, a pracę na nad Epizodem IX na szczęście odrzucił Rian Johnson, który obecnie pracuje nad samodzielną trylogią Star Wars.
Skoro jednak Ostatni Jedi był taki dobry, to po co to 'na szczęście'? Sprawa jest trochę bardziej skomplikowana, niż się wydaje. Gdyby całą trylogię robił J.J. jej istnienie straciłoby resztki sensu - i nie chodzi tu o odtwórczość względem starych filmów. Mam raczej na myśli bezpieczny scenariusz, który nie wniósłby do sagi nic ciekawego. Nie byłoby fajnie też, gdyby sequele kończył Rian, gdyż wtedy to Przebudzenie Mocy jako punkt początkowy wydawałoby się oderwane od reszty. A tak mamy kompromis. Pod klimatycznym wejściu i oryginalnym przejściu Gwiezdne Wojny jako historia rodziny
Skywalkerów, aby ponownie zniknąc z oczu zwykłego świata, wyjdą typowymi dla nich drzwiami. I tak też jest dobrze, może nawet lepiej niż w pierwotnej wersji zakładającej samodzielność, ale jednocześnie spójność względem reszty każdej z produkcji.
Gwiezdne Wojny Disneya znów mają ręce i nogi, choć może trochę połamane.
„Ostatni Jedi” jeszcze długo będzie na ustach wszystkich. Ale oderwijmy się na chwilę od tego szaleństwa i sięgnijmy myślami do 20 grudnia 2019 roku, kiedy ponownie zasiądziemy w fotelach kinowych, aby zobaczyć nowy epizod „Gwiezdnych Wojen”. Co chcielibyśmy zobaczyć tamtego wspaniałego (zapewne) dnia?
Ciężko jest w tej chwili mówić o jakichkolwiek oczekiwaniach – do premiery zostały jeszcze dwa lata, a nie znamy nawet tytułu „dziewiątki”. Lecz pomimo to chyba każdy fan ma coś, co chciałby ujrzeć w nadchodzącym filmie.
Skoro jednak Ostatni Jedi był taki dobry, to po co to 'na szczęście'? Sprawa jest trochę bardziej skomplikowana, niż się wydaje. Gdyby całą trylogię robił J.J. jej istnienie straciłoby resztki sensu - i nie chodzi tu o odtwórczość względem starych filmów. Mam raczej na myśli bezpieczny scenariusz, który nie wniósłby do sagi nic ciekawego. Nie byłoby fajnie też, gdyby sequele kończył Rian, gdyż wtedy to Przebudzenie Mocy jako punkt początkowy wydawałoby się oderwane od reszty. A tak mamy kompromis. Pod klimatycznym wejściu i oryginalnym przejściu Gwiezdne Wojny jako historia rodziny
Skywalkerów, aby ponownie zniknąc z oczu zwykłego świata, wyjdą typowymi dla nich drzwiami. I tak też jest dobrze, może nawet lepiej niż w pierwotnej wersji zakładającej samodzielność, ale jednocześnie spójność względem reszty każdej z produkcji.
Gwiezdne Wojny Disneya znów mają ręce i nogi, choć może trochę połamane.
A dlaczego tak czekam na Epizod IX? Bo The Force Awakens Abramsa pokazało mi wszystko to, co lubię w Gwiezdnych Wojnach - baśniowość, pewną kameralność i zachowawczość, z której Epizod VIII musiał zrezygnować, aby cała trylogia odzyskała wydźwięk, który zapadnie w naszej
pamięci 20.12.2019 roku.
(W.E Star Wars)
„Ostatni Jedi” jeszcze długo będzie na ustach wszystkich. Ale oderwijmy się na chwilę od tego szaleństwa i sięgnijmy myślami do 20 grudnia 2019 roku, kiedy ponownie zasiądziemy w fotelach kinowych, aby zobaczyć nowy epizod „Gwiezdnych Wojen”. Co chcielibyśmy zobaczyć tamtego wspaniałego (zapewne) dnia?
Ciężko jest w tej chwili mówić o jakichkolwiek oczekiwaniach – do premiery zostały jeszcze dwa lata, a nie znamy nawet tytułu „dziewiątki”. Lecz pomimo to chyba każdy fan ma coś, co chciałby ujrzeć w nadchodzącym filmie.
„Ostatni Jedi” pokazał nam co prawda, że jakiekolwiek spekulacje, teorie czy oczekiwania, nie mają pokrycia w rzeczywistości. I właśnie to chciałbym zobaczyć w epizodzie IX – kompletną nieprzewidywalność, igranie z oczekiwaniami widzów i na sam koniec totalnie zaskoczenie. Oczywiście mówię tu o miłym zaskoczeniu.
Liczę też, że Abramsowi uda się zamknąć wszystkie wątki, jakie nagromadziły się w nowej trylogii. Jestem tym bardziej zaniepokojony, bo jest naprawdę dużo – Rian nawet nie starał się ograniczać w „Ostatnim Jedi”. J.J ma ogromny problem. Ale miejmy nadzieję, że wszystko się nam pięknie zazębi.
Wolę być optymistą. Zapewne podczas tych dwóch lat świat zdąży się zmienić. Ale jedno pozostanie niezmienne – nasza miłość do „Gwiezdnych Wojen”.
(Star Wars Blog)