Ponieważ dzisiejszy tekst jest dosyć specyficzny, będziemy wdzięczni za komentowanie i dyskusje dopiero po zapoznaniu się z jego całością i z uwzględnieniem jego pełnej formy.
W dzisiejszym odcinku naszej serii na dwa głosy, wraz z Star Wars Blog, prezentujemy dwa rożne podejść i zupełnie inaczej rozkładamy akcenty oraz co innego uważamy za priorytety w dosyć ważnej kwestii jaką jest "spoilerofobia". Enjoy!
Star Wars Blog
Po prostu się nie da.
Chciałbym żyć w idealnym świecie – bez wojen, głupoty, ignorancji, fanatyzmu, spoilerów…
STOP
Według definicji, spoiler to niepożądana informacja dotycząca fabuły filmu, gry, książki itd. Cenzura natomiast, to celowe ograniczanie dostępu do informacji, mniej lub bardziej ograniczające wolność wypowiedzi.
Oba te zjawiska pojawiły się na świecie, kiedy tylko ludzie wpadli na pomysł, aby zapisywać dane na dużo trwalszych nośnikach niż nasza pamięć. Przez lata, problem cenzury (aż do dziś) pozostawał mocno kontrowersyjny, natomiast spoilery stały się większym problemem dopiero przy upowszechnieniu się internetu.
I wtedy ktoś wpadł na genialny, aczkolwiek bardzo prosty pomysł – połączyć oba te zjawiska. I tak pojawiła się „internetowa cenzura spoilerów”. Na papierze pomysł wręcz genialny: ludzie nie lubią spoilerów, więc spoilery należy zlikwidować. Ale jak to mówią - „Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane”.
Nie zrozumcie mnie źle, ja także za nimi nie przepadam . Zawsze, kiedy wydaję mi się że w tekście można jakieś znaleźć, daję stosowne ostrzeżenie. Ale nigdy nie poprę cenzury.
I to nie tylko dlatego, że jest niejednoznaczna moralnie – po prostu w tym wypadku, nie ma najmniejszego sensu.
A powód jest bardzo prosty: Spoiler to bardzo pojemne określenie. Dla jednych, jest to informacja o tym, że w filmie „Titanic” zatonął Titanic (choć to akurat skrajny przypadek), a dla innych imię głównego bohatera. Albo inaczej – czy wyjawienie głównego twista fabularnego dla dwudziestoletniego filmu, możemy nazwać spoilerem? Gdybyśmy mieli pisać recenzję unikając wszystkiego, co można wziąć za spoilery miałaby ona dwa zdania: „Film był dobry. Jeżeli chcecie się dowiedzieć dlaczego, zobaczcie spoilerową recenzję”.
Dobra, mocno przesadzam. Ale co ja poradzę, że zjawisko „spoilerofobii” jest tak wkurzające? Naprawdę, to twoja wina że nie oglądałeś filmu sprzed trzydziestu siedmiu lat i nie wiesz kto jest ojcem Luka Skywalkera! (znowu przesada. To chyba nie świadczy zbyt dobrze o mojej wiarygodności)
Mam kilka dobrych rad – po pierwsze, nie oczekuj że czytając recenzję, autor nie zarysuję ci fabuły, nie poda imienia głównego bohatera czy wrażeń po wejściu „tego złego”. Po prostu się nie da. Po drugie: autorze (choć powinienem napisać: dowolny człowieku, który chce przekazać informację) nigdy nie podawaj zakończenia filmu, książki, komiksu czy gry! Tak się po prostu nie robi.
To jest trochę jak polityka.
Dosłownie za kilka godzin odbędzie się uroczysta premiera The Last Jedi. Wiąże się to niestety czy stety z tym, że internet zostanie najprawdopodobniej zalany falą spoilerów, tak samo jak miało to miejsce dwa lata temu. Niektórzy fani najprawdopodobniej będą chcieli podyskutować na temat produkcji, jeszcze zanim zobaczy go większość świata. I tu zaczyna się problem.
Na pewnej facebook'owej grupie, jeden z użytkowników zasugerował, aby przed przyjęciem nowej osoby, przejrzeć jego prywatną tablicę pod względem udostępnianych treści. Jest praktyka dość popularna, jednak w tak dużych społecznościach prawdziwych, zapalonych fanów, raczej niepotrzebna.
Zauważcie, że nie większość, znając regulamin grupy, będzie umieszczała w niej zawartość zgodną z regulaminem.
Grupa, a właściwie nie tylko ta, jest dosyć duża. Jej administracja zawsze starała się dostrzegać różnych fanów, starać się dawać możliwość dyskusji każdemu, poprzez różne oznaczenia. Jeżeli ma miejsce sytuacja, że ktoś zapomni o ich umieszczeniu, zwyczajnie otrzymuje ostrzeżenie
Kierowała się zasadą kompromisu i na szczęście najwidoczniej nie ulegnie to zmianie. Dopóki spoilery docierają wyłącznie do osób które są nimi zainteresowane, nie ma w tym żadnego problemu. Cenzura dotyczy tylko treści niezwiązanych z tematem, wulgarnych oraz obraźliwych.
Nie ma sytuacji, że usuwane są treści, które po prostu 'nie odpowiadają' niektórym osobom. Zostają jedynie odpowiednio oznaczone, trochę jak w systemie PEGI.
Jednak pewien odłam, bardzo możliwe że nieświadomie, sugeruje zastąpienie według mnie najlepszej sytuacji, jaką jest kompromis, dyktaturą większości - tak nieodzownym elementem demokracji, ale również jedną z jej największych wadą.
Moderacja ma prawo sama decydować kogo przyjmie, jednak dotychczas starano się, aby było miło i sympatycznie (choć w polskim internecie to i tak niezbyt możliwe ;-)). Jeżeli podporządkowujemy cały system wyłącznie pod pewną część, łatwo możemy zatracić jego główne wartości.. Zatrzeć pewną granicę. Jeżeli się więc sprawdzi, czemu by nie spróbować tego na w trochę ważniejszej sprawie? A potem w jeszcze ważniejszej?
Ja wiem, że mówimy tu tylko i aż o Gwiezdnych Wojnach, nie zbrodniach na całych narodach czy społecznościach, jednak czy pierwszy krok w kierunku świata o wątpliwej moralności, nie doprowadzi do sytuacji, z której wycofać będzie się coraz ciężej?. Każdy koniec ma swój początek, a odebranie jednego prawa, może się stać przyczyną zabrania kolejnego.
Nie całkowity ZAKAZ czegoś, co nie jest problematyczne dla wszystkich, a jedynie odpowiednia, jedak nieprzesadzona kontrola, powinna stać się tym, do czego dąży współczesny świat.