Nie byłem jakimś specjalnym fanem Rose, ale też ciężko powiedzieć, abym nie lubił jej tak jak toksyczny i bardzo krzykliwy odłam fandomu. Dlatego moje nastawienie do powieści skoncentorwanej na tej postaci było raczej obojętne i taka jest też moja opinia o niej.
Książkę zacząłem czytać w okolicach jej premiery, jednak uznałem że jest słaba, więc po prostu z niej na jakiś czas zrezygnowałem. Teraz, kiedy wróciłem do niej i ją przeczytałem, mogę powiedzieć że lektura sprawiła mi nawet pewną przyjemność.
Akcja powieści młodzieżowej rozgrywa się bezpośrednie przed wydarzeniami z Epizodu VIII. Śledzimy w niej losy załogi bombowca Ruchu Oporu. Mocną stroną książki są właśnie bohaterowie - może nie specjalnie szałowi - ale tacy, z którymi łatwo idzie nawiązać pewną więź. Dzięki temu zupełnie inaczej patrzy się na tragiczną w skutkach, filmową bitwę o D'Qar.
Szczególnie smutno wypada pożegnanie sióstr Tico przed walką, kiedy czytelnik wie, jakie będą jej skutki. Jedyną postacią z którą mam problem, jest na prawdę denerwująca Rose. Młodsza Tico co chwilę rzuca jakimiś wspaniałymi zdaniami o zwierzętach, siostrze, i rodzinnej planecie. W filmie jakoś specjalnie nie zwracałem na tu uwagi, tu po prostu miałem okazję spędzić z nią więcej czasu
Chyba największą bolączką książki - oprócz tego, że jest dosyć przeciętnie napisana - jest to, jak bardzo ta powieść jest zwyczajnie głupia. Najwyższy Porządek zabija biednych cywilów...bo tak. Takich uproszczeń jest niestety dość dużo. Za dużo, nawet biorąc pod uwagę że książka jest skierowana do młodszego odbiorcy. Dodatkowo, Rose okazuje się być zaufaną "emisariuszką" Lei, w dodatku cenioną przez wiceadmirał Holdo. Jest to o tyle dziwne, że w filmie, do którego Eskadra kobaltowa jest wstępem, obie kobiety sprawiają wrażenie, że w ogóle nie znają dziewczyny. Właściwie takie było przesłanie wątku Rose w Ostatnim Jedi - ktoś znikąd, dotychczas niedoceniony, zostaje bohaterem. Rozumiem jednak, że może to wynikać z problemów w komunikacji między różnymi działami Lucasfilmu i tego, że książka powstawała mniej więcej w podobnym okresie co film.
W powieści nie znajdziemy prawie żadnych odniesień do większego świata Gwiezdnych wojen, ale moim zdaniem nie ma to specjalnego znaczenia przy tak nieistotnej książce. Elizabeth Wein dostała do napisania Eskadrę kobaltową nie za zaangażowanie w świat Star Wars, ale ponieważ sama jest pilotką. Pisanie nie wychodzi jej może jakoś wybitnie, ale potrafi utrzymać ducha przygody, a to jest chyba w książce dla dwunastolatków najważniejsze.
Uważam, że to nie jest dobra powieść, ale spełnia swoje zadanie. Potrafi zainteresować bohaterami Ruchu Oporu spoza pierwszego planu, a także daje rozrywkę, której tak brakowało w pierwszej połowie Ahsoki, książki teoretycznie dla starszych czytelników.