Lucasfilm nie ma pomysłu na Gwiezdne Wojny, potrzebna zmiana kierownictwa

    Nowy film Star Wars, który miał mieć premierę w grudniu 2026 roku, został usunięty z kalendarza Disneya. Zastąpi go szósta część „Epoki lodowcowej”.

Rey ma być główną bohaterką jednego z nowych samodzielnych filmów Star Wars.

    „Mandalorianin i Grogu” to jedyny film Star Wars w produkcji, pierwszy, który trafi do kin sześć lat po premierze Epizodu IX. Entuzjazmu wokół niego jednak nie widać. Dla Lucasfilmu kontynuacja popularnego serialu na dużym ekranie wydawać może się najbezpieczniejszym rozwiązaniem. Współczesny świat różni się jednak od tego, w którym zaczynał się „The Mandalorian”

    W 2019 roku – gdy miał premierę pierwszy sezon – był to również pierwszy aktorskim serial Star Wars i jedyna duża produkcja oryginalna na Disney+. W 2020 świat opanowała pandemia, a streaming cieszył się popularnością, której nigdy nie odzyskał. Gdy dwa i pół roku później wyszedł trzeci sezon, nie został on już tak pozytywnie odebrany. Średnia ocen widzów na Rotten Tomatoes między pierwszym a trzecim sezonem spadła o 42 punkty procentowe. Ważne dla fabuły wydarzenia przedstawiono poza serialem, który stracił też kompozytora, część obsady i tajemniczą  aurę, a stał się jedynie kontynuacją historii, która mało kogo już interesowała. Din Jarrin, który w finale drugiego sezonu zdjął chełm, co miało pokazywać jego przemianę, nie zrobił tego później ani razu, a Grogu, który miał odejść od niego, by uczyć się na Jedi, znów jest z Mandalorianinem. Historia zatacza koło. Nic się nie zmienia.

Grafika koncepcyjna z "The Mandalorian & Grogu"

    Problem Mandalorianina to problem całych Gwiezdnych Wojen w obecnej dekadzie. Od pięciu lat nie wypuszczono żadnego filmu, seriale aktorskie – lepsze i gorsze – niemal wyłącznie opowiadają o postaciach z filmów i seriali animowanych, Lucasfilm zamyka siedzibę studia animacji w Singapurze. Nie ma już nawet stałego internetowego oficjalnego miniserialu z newsami jak „The Star Wars Show” czy “This Week! In Star Wars”. Nie ma o czym raportować, kiedy nic się nie dzieje.

    Stoją za tym po części czynniki zewnętrzne. Presja Disneya, by tworzyć masowo seriale, rozwodniła zainteresowanie marką, co spotkało także Marvela. Ludzie w świecie pocovidowym nie chodzą tak chętnie do kina i zainwestowanie 250 mln dolarów w  film jest większym ryzykiem niż kiedyś. Ryzyko było mniejsze w latach 2018-2020, kiedy Lucasfilm hucznie zapowiadał kolejne trylogie i samodzielne filmy, które gdyby wtedy powstały, być może jeszcze trafiłby do kin. Z powodów kadrowych i kreatywnych nie udało się jednak żadnego projektu poza Epizodem IX wtedy zrealizować. To była pierwsza poważna rysa na renomie zarządu Lucasfilmu pod przewodnictwem Kathleen Kennedy.

    Po latach bronienia w internecie pracy Kennedy dziś oceniam ją dużo bardziej krytycznie. Trzeba jej oddać spektakularną karierę producentki i realizacje planów Georga Lucasa i Disneya odnośnie nakręcenia trzech kolejnych epizodów oraz przetransformowania Lucasfilmu ponownie w studio filmowe. To było jednak dawno temu.

Kathleen Kennedy z reżyserami przyszłych filmów Star Wars na Celebration w Londynie w kwietniu 2023 r.

    Dave Filoni, którego dokooptowano do zarządu jako wsparcie kreatywne, również nie ma od dawna się czym wykazać. Pomógł nadać charakter pierwszemu sezonowi „The Mandalorian” i wciąż ma pasję do kontynuuowania historii Ahsoki i związanych z nią postaci, którą zaczął dawno temu w „Wojnach Klonów i „Rebeliantach”. Jego udział w innych projektach jest niedostrzegalny, co szczególnie odbiło się na serialach animowanych, kiedyś pchających Star Wars do przodu, w ostatnich latach opowiadających historie bez większych konsekwencji i skoncentrowanych niemal wyłącznie o postaciach, które widzowie już kojarzą.

    W niektórych serialach próbowano podejść do Gwiezdnych Wojen na nowo. Na dostrzeżenie zasługuje pierwszy sezon „The Mandalorian”, „Andor”, a także „The Acolyte” – chyba najbardziej oryginalna z tych produkcji, która jednak nie okazała się sukcesem. Nie zmontowano przed premierą ani jednego dobrego zwiastuna, kampania reklamowa zaczęła się bardzo późno i nie była w stanie odpowiedzieć na zmasowaną akcję czarnego PRu, która trwała dużo dłużej i której można było spodziewać się w roku, gdy w USA odbywają się wybory prezydenckie i wszystko budzi dużo większe emocje niż zazwyczaj. Wiele osób podeszło do „The Acolyte” z negatywnym nastawieniem, wiele w ogóle postanowiło go nie oglądać, a ci którzy oglądali, rezygnowali z kolejnych odcinków, co wynika już z problemów samej produkcji. Kolejnego sezonu, co już potwierdzone, nie będzie.

    Nie będzie zresztą także żadnych innych seriali, przynajmniej w najbliższym czasie. Po drugim sezonie „Andora” wiosną przyszłego roku Lucasfilm nie ma żadnych planów poza drugim sezonem „Ahsoki”, do  którego nie zaczęły się jeszcze zdjęcia.

„The Acolyte” jako jedyna aktorska produkcja eksploruje wydarzenia sprzed Epizodu I


    Kennedy, Filoni, ale także Jon Favreau, Simon Kinberg, Sharmeen Obaid-Chinoy i James Mangold pracują nad nowymi filmami. Poza „Mandalorianienem i Grogu” jednak głównie w zaciszach swoich gabinetów. Na plan zdjęciowy innej produkcji – jak wskazuje informacja o usunięciu daty z kalendarza premier Disneya – raczej szybko żadne z nich nie wejdzie.

    W przyszłym roku kończy się kadencja Kathleen Kennedy (wybranej jeszcze przez George'a Lucasa), a to może oznaczać wskazanie przez Disneya nowego prezesa Lucasfilmu. On lub ona może chcieć wykazać się, przedstawiając nowy, długoterminowy plan rozwoju uniwersum. Pytanie, czy dla Gwiezdnych Wojen, jest jeszcze we współczesnym świecie miejsce.

    Fandom Star Wars przetrwał posuchę lat 80. i 90., tak samo jak dekadę dzielącą prequele i sequele. Wtedy jednak utrzymywała go obietnica, że George Lucas pracuje nad nowymi projektami – najpierw Epizodami I-III, a później „Wojnami Klonów”, oryginalnym serialem aktorskim, czy w końcu Epizodami VII-IX. Dziś Lucas jest na emeryturze, ani Kennedy, ani Filoni, ani nikt inny nie wszedł w jego rolę. Brakuje wizjonera. Wciąż jest społeczność, głównie w internecie, skupiona wokół książek i komiksów, która jednak się wykrusza, co widać po aktywnościach na stronach internetowych, grupach czy wyświetleniach na YouTube. Poza tym fandom zaangażowany w pozafilmowe uniwersum to zawsze była nisza.

George Lucas na planie drugiego sezonu „The Mandalorian” z debiutującą na ekranie Ahsoką 

    Nie będę przedwcześnie wieścił śmierci Gwiezdnych Wojen. Wciąż znaczą bardzo wiele dla bardzo wielu ludzi. Konkretni twórcy wciąż próbują realizować ciekawe projekty. Prędzej czy później znów zobaczymy Gwiezdne Wojny w kinie – i nie mówię tylko o Mandalorianinie. 

    Nowe Gwiezdne Wojny będą musiały jednak być… nowe. Nie będzie drugiego „Przebudzenia Mocy”. Przez wychodzące nieustannie seriale, Star Wars oczach publiki stały się czymś codziennym i niezbyt ciekawym, niezbyt spektakularnym. Wierzę, że ktokolwiek będzie próbował to odwrócić, będzie miał do tego zapał. Wiem natomiast, że musimy na to jeszcze przynajmniej kilka lat poczekać.