Piękno i inspiracje w „Light of the Jedi”

Kilka ostatnich miesięcy było naprawdę ciężkie, chyba dla nas wszystkich. Fanom Star Wars oświetlały je jednak dwie gwiazdy. Pierwsza, zachowawczy, ale satysfakcjonujący kolejny sezon The Mandalorian; i druga, świadomość tego, że wkrótce uniwersum wejdzie w nową erę. Tą erą jest High Republic, wielka czy wysoka, bez znaczenia właściwie, Republika, świat, który jedną ręką trzyma się serii filmów, którą znamy i kochamy, a drugą wyciąga w kierunku naszych marzeń o rzeczywistości, w której chcielibyśmy, ale nie możemy żyć. Miałem wielką przyjemność relacjonować w prawie pięćdziesięciu tekstach rozwój tego projektu wydawniczego, a gdy w tygodniu premiery sięgnąłem wreszcie po pierwsze tytuły, okazało się, że się nie przeliczyłem. The High Republic to Gwiezdne Wojny, których potrzebujemy wszyscy.


Przebudzeniu Mocy, bez względu na to, jak je oceniacie, towarzyszyło uczucie, którego nie da się odtworzyć i które było z nami przez tylko pewien czas. Uczucie bliskości wobec miłości życia, jaką są dla wielu z nas Gwiezdne wojny; połączone z świadomością wielkiej tajemnicy, obcości, ciekawości tego, co nas czeka. Nikt przecież przez wiele lat nie wierzył, że powstanie w ogóle trylogia sequeli, więc gdy się to stało, przekroczono pewną barierę naszej świadomości. Nieco podobnie było z The High Republic: plotki na temat projektu własnym życiem żyły na długo przed jego oficjalną prezentacją, więc gdy zaczął się materializować, gdy pokazano pierwsze okładki i grafiki koncepcyjne, ciężko było uniknąć wrażenia, że znów wchodzimy w złotą erę Gwiezdnych Wojen - tym razem robiąc to jednak bardziej dosłownie.

Choć zarówno komiks, jak i młodzieżowa powieść A Test of Courage to wciąż bardzo zadowalające lektury, społeczeństwo Wysokiej Republiki - i przede wszystkim niegdysiejszych Jedi - najbliżej poznajemy w Light of the Jedi Charlesa Soule'a, książce, która jak wiemy od niedawna, zajęła pierwsze miejsce na liście bestsellerów New York Times'a. Zasłużenie? Zdecydowanie. Jest intrygująca, jest wciągająca, ale jest przede wszystkim po prostu piękna.


Piękny jest nie tylko język Soule'a - prosty, ale utrzymujący tempo akcji. Piękny jest przede wszystkim świat, który udało mu się stworzyć i opisać. Jak wygląda więc Wielka Republika?

Jak wspomniałem na początku, The High Republic jest dla mnie takim światem-marzeniem, końcowym etapem tego, co może osiągnąć cywilizacja (jak dobrze wiemy z sagi, potem jest już tylko gorzej). 

Na początku chciałbym wspomnieć o sferze politycznej, w powieści mało rozbudowanej, a jednocześnie dość wiarygodnej. Polityka to gra, polityka to ostrożne dobieranie słów i budowanie własnego wizerunku, i kanclerz Lina Soh, która stoi na czele Republiki, w żadnym wypadku z takiego jej rozumienia nie rezygnuje. Nie mówi o utopijnej wizji przestrzeni dialogu, ma jednak swoje pomysły na politykę, a przede wszystkim wyjaśnia, jak cały system postrzegają jej konkurenci. W naszej rzeczywistości ciężko powiedzieć czasem, o co tak naprawdę walczymy. Okazuje się, że w od Odległej Galaktyce, która mierzy się z zupełnie innymi problemami niż my, wszystkie idee można sprowadzić do jednego: by wszyscy czuli się mile widziani, by problemy wszystkich były dostrzegane oraz by przy tym wszystkim nikt nie ucierpiał.

Takie myślenie w polityce ma swoje źródło lub przełożenie w zachowaniu zwykłych obywateli, którzy walczą z tragicznymi skutkami Wielkiej Katastrofy. Społeczeństwo Wysokiej Republiki jest bardzo obywatelskie, zaangażowane, chętne do działania; nie czeka na cuda, choć te pojawiają się w postaci Jedi. Inżynierowie sami siadają za sterami krążowników ratunkowych, piloci wyciągają ofiary z wraków stacji kosmicznych, a prywatni przedsiębiorcy ratują przeciążony tragicznymi wydarzeniami system.

W kontrze do tego istnieje mały, ale bardzo silny element w postaci samych Nihilów. Choć książka nie odczłowiecza członków tej grupy, pokazuje ich w jednoznacznie negatywnym świetle. Postawa Nihilów, krytykowana przez powieść, wynika z ich niezapieczonego sposobu myślenia, zbudowanego wokół dogmatycznie i banalnie rozumianej wolności. W jej obronie Nihilowie stają przeciwko demokratycznej władzy. Wolność, której żądają, to wolność pozbawiona refleksji, ale przede wszystkim empatii: to wolność, która domaga się prawa do pogardy, zniszczenia, krzywdy i niesprawiedliwości.


Jest to o tyle ciekawe, że jesteśmy przyzwyczajeni do Gwiezdnych Wojen, które każą nam buntować się przeciwko systemowi. The High Republic wcale nie przeczy tej myśli, po prostu ją rozwija. Buntować nie należy się dla samego buntu, ale przeciwko niesprawiedliwości. Nie zawsze przemoc jest drogą do osiągania swoich celów. Chociaż, jak zauważa Yarael Poff, koniecznych konfliktów nie należy unikać. I to też jest bardzo ważna myśl, bo obecnie, gdy tak bardzo obawiamy się społecznej polaryzacji, często uciekamy od palących problemów, bojąc się wdawać w kłótnie z tymi, którzy myślą inaczej. Boimy się stanąć po stronie tego, co uznajemy za szlachetne i sprawiedliwe. To postawa, której wielu członków Rady Jedi zdecydowanie by nie pochwaliło. 

Nie można mówić o okresie Wysokiej Republiki i nie poświęcić choć trochę czasu samym Jedi. Saga tak naprawdę niechętnie pokazywała nam ich jako bohaterów. Obi-Wan, Luke, Rey to wyjątki, wyróżniające się na tle spasionych i pysznych polityków, jakim stał się Zakon po tysiącleciu istnienia Republiki. Light of the Jedi przywraca nam czytelnikom wiarę w ideały Rycerzy, co jednak ciekawe - nie robi z nich wyidealizowanych superbohaterów. Każdy z nich zmaga się z różnymi problemami, ale łączą ich ideały: pokój i sprawiedliwość, światło i życie.

Oczywiście świat The High Republic skrywa jeszcze wiele tajemnic, które będziemy poznawać wraz z kolejnymi tytułami. To, co już udało się jego twórcom osiągnąć, to przekonać czytelników, że warto poświęcić mu trochę uwagi. 

Wszyscy jesteśmy Republiką.

Bądź na bieżąco! Polub profil na FACEBOOKU!