Rebelia jest kobietą, a Kathleen Kennedy ma rację

    Walka o równość jest słuszna, ale skutecznie prowadzić można ją tylko wtedy, gdy zdaje się sobie sprawę z tego, że dotychczas tej róności nie było.

    Kathleen Kennedy jako prezes Lucasfilmu jest personą zaskakująco kontrowersyjną. Jej rola w rzeczywistości ogranicza się do zatrudniania nowych filmowców, a nastepnie kierowania produkcją wielkich hitów kinowych i seriali. Odrzucając na bok wyssane z palca teorie o rzekomym wpływie i jakimkolwiek zainteresowaniu Kennedy fabułą nowych epizodów, chciałbym zastanowić się nad jej działalnością, która rzeczywiście przewija się co jakiś czas szerokim echem w mediach, zdobywając poparcie dla prawdziwej prezydent, jak i głośne wyrazy sprzeciwu tych, którym sie ona nie podoba. 

    Kennedy to feministka i silna, wyzwolona kobieta, którą kilkadziesiąt lat temu rozpoczęła przecieranie szlaków dla swoich następczyń w Hollywood. Najpierw jako asystentka Spielberga, ale bardzo szybko także producentka, która odpowiedzialna jest za takie klasyki jak Indiana Jones, E.T., Lista Schindlera czy Park Jurajski. Kennedy to bezdyskusyjnie wybitna producentka, wielokrotnie doceniania - w 2018 zdobyła m.in. prestiżową nagrodę im. Irvinga Thalberga. To także zaufana przyjaciółka Georga Lucasa, który w 2012 roku, kilka miesięcy przed sprzedażą firmy, powierzył jej funkcję prezesa Lucasfilmu.

    Można kłócić się, co do skuteczności zarządzania studiem przez Kennedy - ja stanąłbym raczej po stronie zadowolonych z jej pracy - ale trzeba przyznać, że jej działalnośc budzi emocje. Pochylić chciałbym się nad zaledwie jednym aspektem tej aktywości, którym jest polityka równościowa, od paru lat bardzo widoczna w twórczości Lucasfilmu. Polityka potrzebna, szczególnie że Gwiezdne Wojny to popularna marka, która dociera do wielu osób, które może takiego stanowczego głosu potrzebują. W filmach przybiera ona głównie postać walczących ramię w ramie kobiet i mężczyzn, przedstawicieli różnych grup etnicznych; w książkach Lucasfilm odważył się, co słuszne, pójście jeszcze krok dalej; ale jednak ością niezgody stały się obecne w Star Wars od początku... kobiety. 

    W Ostatnim Jedi pojawiają się na ekranie przez 40% filmu (wciąż pozostając więc w mniejszości wobec mężczyzn), a właśnie ich obecność w tym filmie rozpaliła dyskusję, która właściwie ciągnie się do dziś. Symbolem tego dziwnego dyskursu stało się zdjęcie, które przedstawia Kennedy i kilka innych osób z koszulkami z napisem Moc jest kobietą. Oczywiście zdjęcie pochodzi jeszcze sprzed ery współczesnych Gwiezdnych Wojen, nie ma nic wspólnego z sagą Lucasa, ale właściwie nie ma to większego znaczenia, w przeciwieństiwe do rekacji, które wywołuje. Co ciekawe, polski oddział Disneya w kampanii Łotra 1 korzystał z hasła o podobnym wydźwięku (Rebelia jest kobietą), ale przeszło to raczej bez większego rozgłosu.

    Nie będę się kłócił z antykobiecymi hasłami, bo to nie ma żadnego sensu, natomiast zaskakuje mnie, że wiele dosyć inteligentych osób, nawet tych raczej zadowolonych z działalności Kathleen Kennedy, odczuwa niesmak w związku z powyższym zdjęciem i napisem na koszulkach. Odbiera je jako antyrównościowe, choć niesłusznie, bo przecież Kennedy współpracuje i przyjaźni się z wieloma mężczyznami, ba - nawet sama ma męża. Dlaczego więc niby miałaby w jakiś sposób umniejszać J.J. -owi Abramsowi, Rianowi Johnsonowi i Dave'owi Filoniemu? No nie ma specjalnych powodów i właśnie dlatego tego nie robi.

    Kennedy nie dlatego umieszcza na pierwszym planie bohaterki, bo nie lubi bohaterów, tylko dlatego że zdaje sobie sprawę z tego, że były one, tak - to prawda - przez lata niedoceniane, niezauważane; w  rzadko w ogóle powstawały. Moc jest kobietą, ale oczywiście jest też mężczyzną, bo tak naprawdę nie ma płci, z czego Kennedy musi sobie zdawać sprawę. Kobiece animacje (Forces of Destiny) i skierowane do kobiet kampanie marketingowe (jak ta Łotra 1) powstają nie dlatego, żeby promować nierówności, ale daltego żeby te nierówności zwalczać, bo one rzeczywiście istnieją. Bo jeżeli z jedenastu filmów Star Wars w każdym na ekranie mężczyźni pojawiają się liczniej, a gdy umierkowanie blisko jest do względnego wyrównania, to niektórzy krzyczą o agresywnej indoktrynacji, to coś jest nie tak. 

    Bardzo łatwo jest wlaczyć o równość na zasadzie przymykania oka na nierówności i udawania, że zjawisko to nie istnieje. W popkulturze przyjmuje to postać tokenizmu, o którym z żalem jakiś czas temu mówił John Boyego (Finn), przez wielu zresztą niezrozumiany. O równość w jakiejkolwiek formie nie da walczyć się, wierząc zaledwie, że kiedyś ona nastanie, ale trzeba o nią rzeczywiście toczyć boje, domagać się jej, choćby przez mówienie o postaciach, których powstawanie się nadzorowało.

    Świat przedstawiony w Gwiezdnych wojnach ma formę wyidealizowanej rzeczywistości, w której nierówność nigdy nie jest związana z przyrodzonymi cechami czlowieka. To bardzo dobrze, bo takiej akceptującej oazy potrzebuje chyba każdy, kto zmaga się w codziennym życiu z niesprawiedliwością. Ale Gwiezdne wojny od samego początku były też, a może nawet przede wszystkim, komentarzem społecznym, często też politycznym. Można się z nim nie zgadzać, ale jeżeli chcemy, żeby Gwiezdne wojny były Gwiezdnymi wojnami, to musimy pozwolić Gwiezdnym wojnom być Gwiezdnymi wojnami, filmami o roli nie tylko artystycznej i komercyjnej, ale też będącymi wyrazem przekonań ich twórcy.

    George Lucas jest pacyfistą i progresywistą, ale w jego filmach rekordową obecnośc na ekranie kobiety zaliczają w Powrocie Jedi, gdzie reprezentuje je głównie Leia przez zaledwie 23% całego filmu.  Kennedy w 2012 dostała jednak markę z potencjalem, podczas swojej prezesury podjęła wiele odważnych i zauważalnych decyzji. Możemy się co do niektórych sprzeczać, ale one zostawią na marce ślady także po odejściu Kennedy, być może już w przyszłym roku. Gwiezdne wojny zostaną zapamiętane nie tylko jako seria, do której czasem wracają starsi ludzi, ale przy której trzeba umieścić adnotację o przestarzałym kodzie kulturowym, ale jako ważny głos ze strony popkultury w debatach na kluczowe problemy XXI wieku. 

    Mam nadzieję, że ktokolwiek przyjdzie po Kennedy sprawi, że na nowo wrócą też one do grona tego, co powszechnie jest popularne i lubiane, przestaną wywoływać negatywne emocje, a może wtedy dzieło Lucasa ostatecznie wypełni swoj przeznaczenie, docierając do szerokiego grona ludzi z ideami, które ich twórcy byłyby bliskie, a które podczas powstawania pierwszego filmu mogły jeszcze w ogóle nie istnieć. 

Bądź na bieżąco! Polub profil na FACEBOOKU!