Imperium kontratakuje, czyli jak dobrze łamać schematy

Już sam tytuł drugiego filmu z przełomowego wtedy cyklu Lucasa mógł wydawać się dziwny ludziom, którzy czterdzieści lat temu po raz pierwszy zobaczyli Imperium kontratakuje. Trzy lata wcześniej Gwiezdne wojny zrewolucjonizowały kino, nie tylko dzięki przełomowym efektom specjalnym, ale także dzięki przywróceniu kinu ducha klasycznej przygody i byciu wyrazem środkiem wyrazu swojego twórcy, co nie zawsze można dostrzec w produkcjach rozrywkowych/ Imperium kontratakuje okazało się być utworem zupełnie innym od swojego poprzednika. Jego reżyser, Irvin Kershner, z zawodu nauczyciel akademicki, napsuł Lucasowi podczas produkcji sporo krwi, ale dostarczył ponadczasowe dzieło, film do dzisiaj uważany za najlepszy z całej sagi, i obraz będący nieosiągalnym celem dla wszystkich współczesnych filmowców.

Imperium kontratakuje to świetny film, wszyscy możemy się z tym zgodzić. Co jednak sprawia, że mimo że bazuje na już nie tak nowym pomyśle na historię w kosmosie, wciąż jest filmem, który można określić jako przełomowy?



Co prawda Ian McDiarmid wcielił się w rolę Imperatora dopiero trzy lata później, dopiero potem podłożono podłożono go do Imperium, ale że sama postać jest w filmie od początku, to warto o niej wspomnieć. Gdy aktor po raz pierwszy zobaczył projekt swojej postaci był zaskoczony. Imperator, cesarz, dotychczas w powszechnym wyobrażeniu był bogaczem w złotych szatach, liderem politycznym. W drugim filmie widzimy go po raz pierwszy i to zaledwie w jednej scenie, ale już możemy dostrzec, że bardziej przypomina złego czarodzieja. Yoda, wielki wojownik, okazał się połączeniem żaby i niedużej małpy, w dodatku nie wyciąga w filmie ani razu broni. Słyszymy o Gildii Górniczej, a okazuje się, że wydobywa ona nie pod ziemią, a w chmurach. O tym co zaraz pewnie niektórzy będą chcieli dyskutować, ale pamiętajmy, że film powstał w latach osiemdziesiątych. Mimo że w kinie pojawiły się już pierwsze protagonistki, to nieczęsto widywaliśmy je w okopach. Nie tak wyglądała ich stereotypowa pozycja w społeczeństwie. I nie chodzi nawet o Leię, ale o wszystkie szeregowe żołnierki i łączniczki, które widzimy podczas bitwy na Hoth.


O co z tym wszystkim chodzi? Scenariusz i praca filmowców oddziałują na widzów w bardzo ciekawy sposób, można powiedzieć, że twórcy wykazali się sprytem. Mamy często na temat konkretnych rzeczy jakieś konkretne wyobrażenie. Imperium kontratakuje pokazuje nam coś dokładnie przeciwnego do naszej wizji, co jest kluczowe, bo wszystko wydaje się znajome, a jednocześnie jesteśmy zaintrygowani, bo wiemy, że coś nie gra. Świat przedstawiony jest ciekawy, a wybitna praca zdjęciowców, montażystów i reżysera powoduje, że również wiarygodny.

Spójrzmy z innej strony. Gwiezdne wojny z 1977 były przełomowe także dlatego, że wyłamywały się z wtedy obecnego w kinie trendu nihilistycznego, pokazując klasyczną walkę dobra i zła. Imperium kontratakuje ponownie uderza w te same tony, ale jednocześnie końcówka filmu zostawia nas w konsternacji. Przecież klasyczne baśnie zawsze sugerowały, że dobro zwycięża; że jeżeli stawimy czoła złu, jak Luke podczas ataku na Gwiazdę Śmierci, osiągniemy swój cel. W Epizodzie V lekkomyślna postawa Luke'a względem Vadera zostaje poddana krytyce. Film próbuje powiedzieć, że tak, mamy stanąć po którejś stornie barykady, ale atakować tylko wtedy, gdy jesteśmy gotowi, by wygrać lub gdy wiemy, że nasze działanie przyniesie pożądane skutki. Brawura i niepotrzebne poświęcenie nie tyle nie ma sensu, co powoduje, że nałożenie na bohatera olbrzymiego cierpienia, wywołanego ranami odniesionymi w walce, ale także poznaniem prawdy o sobie samym. Luke Skywalker, jakiego znaliśmy z poprzedniego filmu, w Mieście w Chmurach właściwie umarł. Gdy zobaczymy go znowu w Epizodzie VI, nie będzie już tym samym lekkoduchem, który dzięki wsparciu przyjaciół i mentora był wstanie osiągnąć niemożliwe. Poleganie wyłącznie na szczęściu i potędze niejasnej Mocy jest kwestią ostateczną, a działania najlepiej podejmować tylko po odpowiednim przygotowaniu. To właśnie mówi film Kershnera

Historia nie tylko więc 'odwraca tookę ogonem', bo... tak..., ale robi to z sensem. Zaburza pewne motywy, by wykreować nowe, które potem będą pojawiały się kolejnych filmach (na przykład Ataku klonów). 

Tym, co powoduje, że Imperium kontratakuje najlepiej z całej sagi przetrwało próbę czasu, jest fakt,  że nie tylko bazowało na sukcesie poprzednika, nie szczyciło się wyłącznie ponadprzeciętnymi wtedy efektami, ale rozwijało w zupełnie nowy sposób znane motywy, zajmując dzięki temu swoje własne miejsce w historii kina.

Bądź na bieżąco! Polub profil na FACEBOOKU!