Niecałe dwa miesiące temu miałem przyjemność tak jak dzisiaj recenzować Epizod IX, ostatni rozdział sagi Skywalkerów. Nie darzę specjalnie wysokimi uczuciami The Rise of Skywalker, film mi się jednak raczej podobał, no i co ważniejsze - w przeciwieństwie do większości, nie mam zarzutów wobec jego warstwy fabularnej. Duel of the Fates, film, a właściwie jego scenariusz, o którym dziś mowa, jest zupełnie innego typu historią, bardziej pokrywającą się z moimi oczekiwaniami wobec zakończenia sequeli. Derek Connoly i reżyser Colin Trevorrow napisali go, możemy przypuszczać, że gdzieś między latami 2015-17, wytykając nim podstawowe błędy ówczesnych produkcji Lucasfilmu.
Czego pozytywnego nie mówić o Przebudzeniu Mocy, Łotrze 1 i Ostatnim Jedi, były to jednak filmy, których twórcy nie do końca potrafili wykorzystać pełen potencjał Gwiezdnych Wojen. Zapominano o znanych i lubianych obcych, planetach, które widzieliśmy we wcześniejszych filmach, a także o czterdziestoletnim zbiorze materiałów z Legend. Szczerze mówiąc byłem przekonany, że jeżeli chcemy móc cieszyć się nowymi Gwiezdnymi Wojnami, to musimy się do takiego stanu rzeczy przyzwyczaić, przecież i tak w odpowiednim momencie pojawią się książki i komiksy, które uporządkują uniwersum po każdej premierze. Colin Trevorrow i Derek Connoly udowadniają jednak, że nie musi to tak wyglądać, że niektórzy filmowcy pamiętają o dorobku swoich poprzedników, a co najważniejsze, nie boją się iść naprzód.
Kolejny zarzut (rzadziej, choć też pozytywny aspekt) wobec współczesnych produkcji Star Wars, który pojawia się najczęściej, to przewidywalność historii, utrzymanie ich w duchu klasycznej trylogii i brak nowych elementów. Epizody VII-IX raczej reinterpretują znane koncepcje z poprzednich filmów, niechętnie wprowadzając zupełnie nowe, czego nie można było odmówić nawet prequelom. Duel of the Fates był okazją, aby przełamać ten stan rzeczy. Scenarzyści uświadamiają nam, że Gwiezdne Wojny są jeszcze w stanie czymś zaskoczyć. Że nie skończyły się możliwości na tworzenie nowych planet, nie opracowano jeszcze każdej sekwencji akcji, a bohaterowie, których jak nam się wydaje, znamy, mogą okazać się zupełnie innymi postaciami. Na razie nie chcę wchodzić w szczegóły, scenariusz napisany jest bardzo przyjemnie, warto go samemu przeczytać.
Ale... Nie jestem pewny, czy Trevorrow&Connoly są lepszymi scenarzystami niż Abrams&Terrio. Moje główne dwa zarzuty wobec The Rise of Skywalker to kicz i problemy narracyjne. Pierwszego jest mniej, to na pewno, za to i w Duel of the Fates niestety nie wszystkie dialogi brzmią naturalnie, a akcja nie zawsze jest odpowiednio dynamiczna, bądź na odwrót. Takie rzeczy można częściowo zmienić montażem, ale po scenariuszu widać, że nie mamy do czynienia z filmem bezbłędnym, takim jak było Imperium kontratakuje.
Z bardziej szczegółowych spostrzeżeń: na plus u Trevorrowa zdecydowanie wypadają Poe Dameron i Hux. Pilot Ruchu Oporu wreszcie otrzymuje rolę z prawdziwego zdarzenia, a Hux z postaci komicznej zmienia się w tragi-komiczną. Co ważne, gdy ma śmieszyć, to śmieszy naprawdę. Nie potrzebna jest do tego jego matka. Bardzo ciekawy jest też pomysł na postać Tora Valluma, nauczyciela pewnej postaci, której imienia nie spodziewałem się jeszcze ponownie usłyszeć w jakimś Epizodzie. Jak na ironię, Leia chyba bardziej sobą jest w filmie Abramsa, mimo niespodziewanej śmierci Carrie Fisher. W ogóle zaskakująca jest jej małą obecność w Duel of the Fates, skoro Luke i Han mieli tak duże role w poprzednich filmach.
Zmieniono historię Rey. Na lepszą czy gorszą - na razie nie wiem. Filmowej historii, zgodnie z moimi przekonaniami, się nie ocenia, ocenia się jej przestawienie. Dziwnie to wyszło w The Rise of Skywalker, tu temat ten nie gra tak dużej roli, ale gdy się pojawia, to mamy do czynienia ze sceną pełną emocji, przemawiającą samą za siebie.
Duel of the Fates to nie Imperium kontratakuje, to raczej Zemsta Sithów dla sequeli. Film satysfakcjonujący, intrygujący prawie cały czas, na pewno nie nijaki, a jednocześnie czuć, że pewne rzeczy wymagałby dopracowania. Nie powiem, że jest mi przykro, że kanoniczny Epizod IX wygląda zupełnie inaczej, bo rzeczywistość lepiej jest zaakceptować możliwie szybko, jeżeli chce się dalej móc czerpać z niej radość.
Zachęcam jednak do przeczytania scenariusza Trevorrowa i Connoly'ego, przejrzenia grafik koncepcyjnych, bo warto przyjrzeć się temu, co znalazło się na dnie szuflady w Lucasfilmie. Praca profesjonalistów nigdy nie jest bezwartościowa, a w Gwiezdnych Wojnach nic nie ginie. Oby tak było też tym razem.
Zmieniono historię Rey. Na lepszą czy gorszą - na razie nie wiem. Filmowej historii, zgodnie z moimi przekonaniami, się nie ocenia, ocenia się jej przestawienie. Dziwnie to wyszło w The Rise of Skywalker, tu temat ten nie gra tak dużej roli, ale gdy się pojawia, to mamy do czynienia ze sceną pełną emocji, przemawiającą samą za siebie.
Zachęcam jednak do przeczytania scenariusza Trevorrowa i Connoly'ego, przejrzenia grafik koncepcyjnych, bo warto przyjrzeć się temu, co znalazło się na dnie szuflady w Lucasfilmie. Praca profesjonalistów nigdy nie jest bezwartościowa, a w Gwiezdnych Wojnach nic nie ginie. Oby tak było też tym razem.