RECENZJA: Darth Vader: Płonące wody- Star Wars Komiks 6/2019

Istnieją pewne elementy Gwiezdnych Wojen, o których przyjęło się pisać dobrze (Imperium kontratakuje), albo też o takie, w których lepiej nie próbować znajdywać mocnych stron, bo się ktoś jeszcze zdenerwuje (zrobiłem eksperyment na Ataku klonów). Seria Darth Vader Charlesa Soule'a należy do tych pierwszych, ale uwaga - nie mam zamiaru przekonywać, że jest to najlepsze, co mogło spotkać komiksy Star Wars. Bo nie jest.


Charles Soule wyróżnia się na tle innych scenarzystów ponadprzeciętną znajomością świata Gwiezdnych Wojen, dlatego z dużym zainteresowaniem śledzi się wieści na temat jego kolejnych serii; bo ta postać z komiksu spotka tego bohatera z tej powieści, ujawniona zostanie wielka tajemnica, wspomniana po raz pierwszy nowa epoka. Gdy się czyta sam komiks, to też niby ma się wrażenie, że wszystko jest bardzo dobrze. Autor naturalnie buduje napięcie, akcja zmierza do emocjonalnego punktu kulminacyjnego, a zakończenie czasem bywa nieprzewidywalne. Ale z drugiej strony jest to moim zdaniem zbyt mało, żeby uznać jakiś komiks za wybitny. Rzeczywiście, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że trafiały się nam na przestrzeni lat takie historie jak Chewbacca, to  Darth Vader będzie ponad tą średnią jakością, ale jeżeli chciałbym komuś pokazać, jakie niesamowite potrafią być Gwiezdne Wojny, to na sto procent nie wsparłbym się Płonącymi wodami. Jak już wspomniałem - raczej jest dobrze, ale nie nastawiajcie się na niesamowite przeżycia. Dialogi są napisane dziwnie, nienaturalnie; nie świadczy dobrze o autorze, kiedy bohaterowie muszą tłumaczyć czytelnikowi, co akurat dzieje się na rysunkach, co zrobili, co zrobią zaraz. Pozwolę sobie przywołać przykład.

Tak, wszystko rozgryzłeś. Ale i tak zginiesz. To wszystko nie ma znaczenia.

I właśnie miałem napisać, że jest to poziom filmów o komiksowych superbohaterach, ale zdałem sobie sprawę, że przecież piszę o komiksie. Może po prostu zbyt długo zbyt wiele od tego gatunku oczekiwałem. Wiem, że rzeczywiście istnieją ambitne opowieści graficzne, i chciałbym, aby takie były te z Gwiezdnych Wojen, ale chyba po prostu lepiej jest pogodzić się ze stanem rzeczy. I tyle.

Jeżeli chodzi o rysunki, to nie rażą one po oczach, przynajmniej nie mamy dziwnych, komputerowych twarzy, ale najlepszym, co można o nich napisać, jest to, że identyfikacja bohaterów nie jest problemem, nie zrobiono też nich obiektów żarów (jak tutaj). Ale naprawdę wierze, że da się narysować Tarkina i uchwycić na rysunku elegancję, myśliwce TIE mogą być proste, a jednocześnie estetyczne.

Konfrontowanie swoich rzeczywistych odczuć z opiniami innych ludzi i własnymi oczekiwaniami jest zawsze trudne, ale szczególnie kiedy mówię o ważnych dla mnie Gwiezdnych Wojnach. Na prawdę chciałbym, aby marka Star Wars była symbolem przełomu, ponadprzeciętności, nietypowych sposobów narracji, tak jak Oryginalna Trylogia wstrząsnęła kinem w na przłomie lat 70. i 80. Uniwersum ma niesamowity potencjał, poruszyć można właściwie każdy problem, a im więcej pisze, tym częściej tak naprawdę muszę się powtarzać. Rysunki OK, scenariusz so so, muzyka (akurat nie tutaj) - niech będzie. Jest to w pewien sposób zasmucające, bo wiem, że nie jestem w większości. Nawet nie zaglądałem do innych recenzji (jednej słuchałem), ale spodziewam się, że zdecydowana większość zwróci uwagę na nawiązania do Wojen Klonów, obecność szturmowców z Fallen Order, będzie się ekscytować końcową bitwą, i nie ma w tym nic złego, bo sam nie raz wiele sadze wybaczyłem. Ale chciałbym, naprawdę bardzo mocno, abyśmy zastanowili się, czy rzeczywiście chcemy, aby czytane przez nas lektury zaspokajały tylko wewnętrzną ciekawość i dawały rozrywkę, czy były też okazja do refleksji czy nowych doznań estetycznych.

Jeżeli chodzi o polskie wydanie, to oczywiście trzeba powiedzieć, że 20 zł. za komiks to nie jest dużo, ale trzeba też zwrócić uwagę, że do komiksu wkradł się błąd kanoniczny, usunięty w drugim wydaniu już jakiś czas temu, który jednak tutaj cały czas występuje. Tłumacz odgrzebał też archaicznego Kalmara (teraz już raczej stosuje się angielskie Mon Calamari), co akurat nawet nie jest wadą, raczej specyfiką Jacka Drewnowskiego. No i na osi czasu dalej nie ma Epizodu IX, mimo że redaktor wspomina o nim we wstępie, lecz na razie jeszcze można sobie na to pozwolić (za pół roku już nie wybaczę!).

  Bądź na bieżąco! Polub profil na FACEBOOKU!